Nie mam pojęcia
jak przetrwam ten dzień.
Mogę żyć z
Clark jako nauczycielką biologi, ale oczywiście nie dość, że musimy mieć z nią
jeszcze kolejną lekcję tego samego przedmiotu, to jeszcze jest na zastępstwie
pana od historii! Po prostu świetnie!
Wychodzimy z
klasy po pierwszej, okropnej godzinie lekcyjnej z Clark. Podejrzewam, że każdy
z nas ma teraz życiową traumę. Już mam iść na dziedziniec razem z Viv, Sky i
Alexem, gdy na bok odciąga mnie Matt. Chwyta mój rękaw tak szybko i gwałtownie,
że o mało co nie ląduję na ziemi, jednak on łapie mnie za ramiona i amortyzuje
upadek. Delikatnie się odsuwam i lekko rumienię.
- Nie uważasz,
że oni są słodcy. - zaczyna uroczym głosem. Przez chwile nie mam pojęcia o co
mu chodzi i marszczę brwi. Po krótkim zastanowieniu zgaduję:
- Alex i
Skyler? - Matt kiwa głową. - Koleś chcę, żeby byli razem odkąd ich poznałem,
ale Viv nie wiadomo czemu nigdy nie wyrażała chęci do swatania.
- A to szuja!
Oni muszą być razem! - mówi z oburzeniem. Chichoczę cicho pod nosem. Nie przewidywałem,
że Matt wciągnie się bardziej w swatanie ich niż ja. W końcu on i Alex nie
dogadują się za dobrze.
- Więc... Co
chcemy z tym zrobić? - pytam niepewnie. Matt patrzy na mnie, jakby odpowiedź
była najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
- Jak to co? Na
pewno musimy odciągnąć od nich Vivianne, bo ta frajerka wszystko psuje...
Oczywiście, trzeba im załatwić miejsce obok siebie na chemii...
- Czemu akurat
na chemii? - przerywam pytaniem. Matt wali ręką w czoło i wzdycha ciężko.
- Przecież
tylko tam mamy podwójne ławki! - prawie krzyczy.
- Aaaa...
- Ugh,
następnie muszą sami wracać ze szkoły. A potem najtrudniejsza rzecz: trzeba
obojgu zmusić do wyznania sobie miłości.
Nagle czuję jak
mnie skręca w żołądku z niepewności.
- Matt, a co
jeśli oni... No wiesz... Nie są tak naprawdę w sobie zakochani?
Widzę jak drga
mu dolna powieka i warga ze złości.
- Błagam cię,
przecież to widać! - krzyczy na mnie.
- Dobra, dobra
cicho! Idziemy?
Matt wzdycha i
kiwa głową. Ruszamy przez szkolny korytarz ku wyjściu z tyłu szkoły, gdzie
znajduje się wcześniej wspomniany dziedziniec. Jest to nic innego jak betonowy
prostokąt, na którego środku stoi ogromny klomb z trawą, a w nim dąb.
- To nie jest
zwykły dąb, dzieciaki! Wyobraźcie sobie, że Henryk Montgomery* zasiał go tu ponad
pięćset lat temu! Haha, tak to prawdziwy pomnik przyrody, najstarszy dąb w
okolicy. - mawia nasz gruby dyrektor. Jest fanatykiem natury i wszystkiego co z
nią związane. Powtarza te zdania prawie za każdym razem, gdy nas spotyka.
Zwykle wtedy śmieje się serdecznie klepiąc swój brzuch tłustą ręką. Lubię go,
bo nigdy nie krzyczy i nie karze swoich uczniów.
Wracając do
opisu placu, wokół niego są porozstawiane ławki. Obok każdej posadzono
niewielkie drzewo dające cień. Niezwykle przydatne w lecie, mniej - podczas
jesieni. Parę metrów od prawego krótszego boku leży boisko do piłki nożnej, a
niedaleko boiska - następne, tym razem do siatkówki.
Większość
uczniów przebywa na dworze. Jeśli wszystkie ławki są zajęte można usiąść na
trawie, ale niestety wtedy jesteś narażony na promienie słoneczne.
Wychodzimy na
zewnątrz przekraczając próg otwartych na oścież drzwi. Zimny podmuch wiatru
uderza mnie w twarz, niczym bardzo dobrze wymierzony cios zadany przez matkę
naturę. Mimo zefiru** słońce daje o sobie znać. Upał zdaje się roztapiać
ceglane ściany szkoły razem z oknami.
W końcu
docieramy do przyjaciół, którzy w trójkę zajęli całą ławkę. Viv siedzi na
oparciu i jak zwykle przegląda tumblr'a na telefonie, Sky z głową opartą na
kolanach Alexa (i jak tu nie pomyśleć, że są parą!) czyta Zmierzch, a
Alex... Czekaj, czekaj. ZMIERZCH?!
Szybko wytrącam
jej lekturę z taką mocą, że książka wylatuje poza ławkę.
- Ej! To jest
nawet fajne. - zgania mnie Skyler i robi obrażoną minę. Grzebię w plecaku,
wyciągam Więźnia Labiryntu i podaję jej.
- Czytaj to.
Jak jeszcze raz zobaczę, że czytasz ten szajs to spalę cię na stosie. -
ostrzegam ją wyciągając przed siebie palec wskazujący. Matt chrząka i trąca
mnie łokciem w ramię, by przypomnieć po co tutaj przyszliśmy. Patrzę na niego
nerwowo i przerywam ciszę:
- Eee, musimy
iść. Znaczy tylko Viv. Wasza piękna dwójeczka ma zostać.
- Ale czemu? -
pyta zdezorientowany Alex i przestaje bawić się włosami Skyler.
- Bo chcemy coś
obgadać z Viv. - ratuje mnie Matt.
- A co zrobicie
jeżeli się nie zgodzę? - protestuje Vivianne zakładając ręce na piersi.
- Weźmiemy cię
siłą. - odpowiada Matt z całkowitą powagą.
- Pff, ta, już
sobie to wyobra-
Nie dokończa,
bo Matt przewiesza ją sobie przez ramię i trzyma mocno za nogi. Sky i Alex
wybuchają śmiechem razem ze mną.
- Czy wyście
powariowali?! - krzyczy Viv bijąc pięściami w plecy swojego porywacza. Idziemy
w trójkę (no, może w dwójkę) na boisko od piłki nożnej, a dokładniej na
trybuny. Kiedy dochodzimy do wejścia na murawę Matt puszcza Vivianne, która
niespodziewanie i niewiarygodnie mocno uderza go otwartą ręką w policzek. Ten
ruch jest tak nieprzewidywalny, że uskakuję na bok, żeby mnie też nie walnęła.
Twarz Matta wykazuje kilka emocji na raz, ale milczy. Zdaje się być tykającą
bombą, która zaraz wybuchnie. Nic takiego nie ma miejsca. Stoi z odchyloną
głową w stronę, w którą Viv wymierzyła cios. Przygryza dolną wargę i opuszkami
prawej dłoni dotyka czerwonego miejsca.
- Nigdy więcej
nie waż się mnie tknąć, parszywa suko. - wycedza Matt przez zęby i odchodzi
wycierając oczy rękawem bluzy.
- Pff, jaka
musi być z niego ciota, skoro beczy od plaskacza. - mówi lekceważąco Viv. Mam
ochotę wyrwać jej wszystkie kończyny, a resztę ciała spalić w piekle.
- Naucz się
szacunku dla drugiej osoby. - odpowiadam z zaciśniętymi pięściami tak mocno, że
paznokcie wbijają mi się w skórę. Odchodzę i biegnę w stronę Matta, który idzie
do szkoły. - Matt! Matt! - zatrzymuję się na moment, nabieram dużą ilość
powietrza i krzyczę na cały dziedziniec. - MATTHEW GOLDENMEYER!
Czuję rumieńce
na twarzy i przez chwile myślę, że chłopak mnie zignoruje. Moje obawy jednak
znikają tak szybko jak się przed chwilą pojawiły, kiedy Matt odwraca głowę.
Truchtem podbiegam do niego i przytulam.
Wiem. Niezbyt
męski gest. Nie jestem też gejem, po prostu uważam, że przytulas co jakiś czas
nikomu nie zaszkodzi.
Matt stoi
sztywno, zaskoczony tym gestem, ale ochłania i odwzajemnia uścisk.
Podczas całego
tego procesu, czuję się dziwniej niż kiedykolwiek. Jednocześnie jestem
podniecony i niepewny. Jego ciepło jest niczym przytulny kominek w dobrych
wspomnieniach. Czuję oddech Matta na karku. Odsuwam go od siebie lekko i
dopiero teraz widzę, że połowa szkoły (albo cała, z nimi to nigdy nic nie
wiadomo) patrzy na nas. W tym momencie rumienię się tak bardzo, że trudno
odróżnić mnie od pomidora.
- To co? Teraz
jesteśmy oficjalnymi przyjaciółmi? - pyta Matt i uśmiecha się.
- Na to
wygląda. - odpowiadam i odwzajemniam uśmiech. Nie zważając na uczniów ruszamy
do szkoły jak starzy przyjaciele, którzy spotkali się po latach.
To co przed
chwilą zaszło daje mi do myślenia przez cały dzień. Tego jak się wtedy czułem
nie umiem opisać słowami. Coś w środku mnie pękło i jednocześnie zrodziło się.
Dopiero po
całym dniu przemyśleń rozumiem co się ze mną dzieje.
Jestem gejem.
*jest to wymyślona postać więc proszę mi nie wytykać, że nie ma go zapisanego w historii ludzi, którzy posadzili dąb XD
**zefir to inne określenie wiatru
_____________________
Ohayo!
Witajcie już w trzecim rozdziale naszej serii ^^
Pewnie teraz zapytacie: "Ale Ann czemu Matt się rozpłakał? I czemu Chris przytulił Matta?"
O tym dlaczego nasz Goldenmeyer pochlipywał dowiecie się już wkrótce.
Dlaczego Chris go przytulił? Bo ja wiem, jest gejem, ma swoje potrzeby.
Tak, a teraz powiecie "akcja za szybko się rozwinęła! Chris za szybko dowiedział się, że jest gejem! Za szybko! Za szybko! ZA SZYBKO!"
Nie mogę nic o tym powiedzie, bo ja tak piszę.
Nie jest to styl idealny i bardzo dobrze o tym wiem.
A o to dlaczego Chris tak szybko odkrył, że jest homosiem zapytajcie jego samego.
Dziękuję za komentarze i motywację.
Wasza,
Annabeth <3