piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział IV - Dark Past




Minął tydzień odkąd uświadomiłem sobie, że jestem gejem. Uwierzcie, że teraz jest o wiele gorzej. A to wszystko przez pewnego siedemnastoletniego chłopaka imieniem Matthew.
Oczywiście, nadal jesteśmy przyjaciółmi, tylko... moje uczucie co do niego całkowicie się zmieniło. Nie potrafię jeszcze określić co to za uczucie, ani kim jest dla mnie Matt. Nie nazwałbym go tym jedynym, ale przyjacielem również nie. Odkąd zrozumiałem, że jestem homoseksualistą wszystko stało się takie... inne. To, jak przypadkiem dotykam dłoni Matta, albo kiedy obdarza mnie swoim perlistym uśmiechem. I to jak się śmieje... Tak. Jego śmiech jest cudowny, mógłbym go słuchać godzinami. Nawet zwykłe "cześć" sprawia mi radość, a co dopiero wspólne spacery przed szkołą, które teraz odbywamy codziennie. Ale wiedząc, że on nigdy nie odwzajemni moich uczuć, muszę zachować ogromny dystans.

Siedzimy z Matthew po szkole na molo nad jeziorem. Mamy ściągnięte trampki i moczymy nogi w chłodnej wodzie, która podczas tego niemiłosiernie gorącego dnia jest niczym zbawienie. Macham nogami jak dziecko, co jakiś czas chlapiąc Matta po łydkach. Jednak on się nie odzywa. Oprócz krótkiego "hej" nic do mnie dzisiaj nie powiedział, co jest naprawdę dziwne, bo zwykle wita mnie podjarany opowiadając o zdjęciach udostępnionych na filmwebie do Civil War*. Natomiast dzisiaj nic. Nie drążę tematu, bo wiem, że on tego nie lubi, ale w końcu nie mogę się powstrzymać.
– Co się stało? – pytam.
– Nic. – odpowiada, nie podnosząc głowy i patrząc dalej na taflę wody.
– Wiem, że coś się stało. – dociekam, pochylając głowę tak by zmusić go to popatrzenia mi w oczy. Uśmiecha się kącikiem ust.
– Nie dasz mi spokoju, dopóki ci nie powiem, prawda?
– Nie. – potwierdzam z lekką satysfakcją, że o tym wie. Matthew wzdycha i przenosi wzrok na gęsty, iglasty las rozciągający się przed nami. Wygląda jak zwykła kupa drzew, ale chodząc po nim masz wrażenie, że znajdujesz się w zaczarowanej krainie – igły, krzaki i mchy są idealnie i wręcz magicznie zielone, a owoce takie jak jeżyny czy jagody dodają temu wszystkiemu tylko uroku. Uwielbiam w nim odbywać samotne spacery z moim psem, bo mogę wtedy pomyśleć i przeciwnie – oczyścić umysł. Wiecznie nieskazitelne, leśne powietrze zawsze przywodzi mi na myśl, najlepsze wspomnienia z mojego dzieciństwa, takie jak rodzinne wypady na grzyby, konne przejażdżki z ciotką, czy po prostu zwykłe przechadzki. Można powiedzieć, że ten las jest jednym z miejsc,w których się wychowałem.
                                                                                              
Ten jakże beznamiętny i ciężki dzień powoli odchodzi, by ustąpić miejsca wyczekiwanej przeze mnie nocy, tylko po to, by następnego dnia znów wszystkich zagonić do pracy.
Matthew wzdycha po raz drugi i zaczyna opowiadać.
– Pamiętasz to jak Vivianne mnie uderzyła? – zadaje pytanie, w odpowiedzi skinąłem głową. – Pewnie myślisz, że jestem ciotą, bo się popłakałem. – Po tych słowach, śmieje się ironicznie. Zauważam jak jego oczy stają się jak ze szkła  
– Wcale, że nie  
– Dobra nieważne. – kontynuuje. – Chodzi o to, że ja... Ja nie mam zbyt dobrych wspomnień z przemocą. Krótka przerwa, po czym wzdycha i kontynuuje. – Byłem bardzo szczęśliwym dzieckiem. Ojciec był prawnikiem, a mama pielęgniarką. Z powodu zawodu, nie mieli dla mnie zbyt dużo czasu, ale wiem, że mnie kochali. Wiesz, była taka pora dnia, dokładnie o osiemnastej, kiedy tata wracał z pracy, a matka przygotowywała się na nocną zmianę, którą zaczynała o dziewiętnastej. Siadaliśmy wtedy razem na ganku, piliśmy gorącą czekoladę i rozmawialiśmy. Serio, czułem się jak najszczęśliwsze dziecko na świecie. Jednak, gdy skończyłem dziesięć lat oboje mieli... wypadek. Dwa dni wcześniej wyjechali na wesele do przyjaciół, a mnie zostawili z ciocią. Podczas ich wyjazdu dostałem silnych bólów w okolicach brzucha i po badaniach stwierdzono, że mam zapalenie wyrostka robaczkowego. Ciotka zadzwoniła do rodziców, powiedziała co się stało i natychmiast postanowili wrócić, ale... Była burza i... Potem ta ciężarówka... – bierze głęboki wdech i ociera łzy. – Zrobiono mi operacje i usunęli wyrostek. Do szpitala przyszedł policjant, uklęknął przy łóżku i opowiedział co ich spotkało. Płakałem, noc i dzień. Nie mieli co ze mną zrobić. Ciotka mówiąc, że ma pięcioro dzieci nie będzie potrafiła się zająć szóstym. Dziadkowie ze strony mamy umarli, a taty mieszkają w Irlandii. Oddali mnie do adopcji, obiecując, że znajdą mi dobry dom. Ale tak się nie stało. Wiesz, że ludzie wolą niemowlęta. Dziesięciolatek taki jak ja nie miał szans na kochający dom. Dlatego oddano mnie do rodziny zastępczej. Kobieta piła, a facet mnie bił. Raz nawet drasnął mnie nożem. – Unosi materiał koszulki i przed oczami ukazuję mi się blizna na wysokości żołądka, której nie można nazwać "draśnięciem". – W każdym razie, nie wytrzymywałem. Płakałem po nocach na parapecie. Myślałem, że będzie tak do końca życia... I wtedy stał się cud. W drugiej klasie szkoły średniej, pojawił się nowy nauczyciel chemii i został naszym wychowawcą. Widząc moje siniaki spytał kto mi to zrobił. Kiedy mu o wszystkim powiedziałem, poszedł ze mną do opieki społecznej i dzięki niemu mojego przyszywanego ojca wtrącili do więzienia, a mnie przeniesiono właśnie tutaj. Mieszkam z kobietą, która mnie przygarnęła do siebie. Traktuję ją jak matkę, bo widzę, że stara się nią być. Ale nigdy nie zapomniałem tego co zrobił mi ten koleś.
Nastaje chwila milczenia. Nie zastanawiając się obejmuje go mocno ramionami, on niemal od razu odwzajemnia uścisk. Po chwili odsuwam go delikatnie od siebie i zauważam lekki uśmiech na jego zaczerwienionej od płaczu twarzy. Matty ociera łzy.
– Jesteś pierwszą osobą, której opowiadam o moim życiu. Dziękuję.
– Za co?
– Za to, że jesteś. – oznajmia, kładąc swoją dłoń na jego. Czuję jak ciepły rumieniec wypływa na moje policzki. Nasze twarze są tak kusząco blisko siebie, jeden ruch i wszystko może się zmienić.
– Matthew ja... – zaczynam, ale coś, a raczej ktoś mi w tym przeszkadza.
– CHRIS! MATT! – krzyczy Skyler biegnąc jak szalona w naszą stronę. Szybko cofam dłoń, kiedy zdyszana podbiega do nas. – Wszędzie was szukaliśmy. – wysapuje zginając się w pół i dopiero teraz widzę truchtającego za nią Alexa.
– Co się stało? – pytam marszcząc brwi. To naprawdę nietypowe, bo ona bardzo rzadko biega. Sky uśmiecha się od ucha do ucha i oznajmia:  
– Impreza się stała!
– Jaka? – dopytuję.
– Kojarzysz Dylana Wake'a? Wiesz tego ucznia ostatniej klasy z cholernie bogatymi rodzicami? – kiwam głową i Alex, który do nas dołączył zaczyna tłumaczyć:
– Organizuje imprezę urodzinową w swojej 'rezydencji'. Z uwagi na to, że to jego ostatnie urodziny przed wyjazdem do collage'u, zaprosił aż sześćdziesiąt ludzi, i pozwolił im przyprowadzić kogo chcą, więc w sumie będzie około dwustu osób, a może nawet więcej. W każdym razie, wiesz jak Dylan lubi Skyler. Zaprosił ją, a ona... – tutaj uśmiechnięty robi przerwę i pokazuje na Sky.
– … Zaprasza was!!! – dokańcza z entuzjazmem. Nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Wiecie, byłem tylko na dwóch imprezach w całym moim życiu z czego na jednej zwymiotowałem, a z drugiej mnie wywalili. Nigdy mnie nie zapraszają, bo dla nich jestem frajerem. Natomiast Skyler to jedna z najbardziej popularnych osób w szkole, a do tego jest bardzo ładna.
– Kurde, Skyler jesteś super! – mówię i wstaję, żeby ją uściskać. Matthew śmieje się i przybija z Alexem piątkę.
– Vivianne też idzie? – pyta Matt. Szczęśliwy wyraz twarzy Skyler momentalnie zmienia się w smutny i przygnębiony.
– Odkąd ja i Alex ze sobą chodzimy, przestała się do mnie odzywać, zaczęła wracać sama ze szkoły i–  
– Czekaj, czekaj co ty powiedziałaś? – pytam, a ona znów się uśmiecha i obejmuje Alexa w pasie, a on robi to samo.
– Ja i Alex, ze sobą chodzimy. – powtarza i całuje go w policzek. Nie mogę powstrzymać się od krzyku radości. Patrzę na Matta, który jest tak samo zadowolony jak ja.
– TAK!!! – krzyczymy równocześnie, kładąc sobie ręce na ramionach i zaczynamy skakać jak sześciolatki. Uspokajamy się i przybijamy żółwika.
– Swatanie się udało, przyjacielu. – mówi Matthew.
– Ej, jakie swatanie? – pyta Alex. Chichotamy pod nosami i zaczynamy wkładać trampki. Alex myśli przez chwilę, a potem podnosi palec. – Czyli to wy nakłoniliście Samanthę, aby usiadła razem z Jackiem na chemii! I dlatego musiałem usiąść ze Sky! – podsumowuje, a my tarzamy się ze śmiechu.
– To nie jest śmieszne. – ostrzega Skyler, ale sama parska śmiechem. Powoli dochodzimy do siebie i ruszamy z powrotem w stronę osiedla.  

* * *

– Pa! – krzyczy Skyler przez ramię i biegnie w stronę swojego domu. Alex poszedł wcześniej, bo jego dom znajduje się przecznicę dalej. Zostaję sam na sam z Mattem.
– Ja też będę się już zbierać. – oznajmiam i chcę pójść, ale on chwyta moją dłoń i zatrzymuje. Szybko ją jednak cofa.
– Eee, słuchaj... Dziękuję za dzisiaj. – mówi i... Chwila, czy on się rumieni?!
– Nie ma sprawy. Jeśli chciałbyś jeszcze o czymś porozmawiać, to wiesz gdzie mnie szukać.
– Tak, dzięki... A właśnie! Zanim przybiegła Sky chciałeś mi coś powiedzieć, więc... Mów. – nalega, a ja czuję, jak nogi się pode mną uginają. Przecież nie powiem mu, że go kocham!
– Ja... Cieszę się z twojego szczęścia Matthew. – ratuję się i posyłam mu uśmiech. Odwzajemnia go.  
– Wiesz, czasami mam wrażenie, że to nie moja przeszłość jest problemem, tylko ja nim jestem… Mój tata kiedyś powiedział: We already become scars**... Myślę, że w pewnym sensie miał racje. – odzywa się i odchodzi.


*dla tych nie zorientowanych to chodzi o film "Captain America: Civil War", ale myślę, że każdy ogarnia
**cytat mojego ukochanego męża Shishio Satsukiego z mangi "Hirunaka no Ryuusei"
_______________________________
Wiem co pomyślicie
Krótkie
Ale mówi się trudno i płynie się dalej.
No popaczcie, Skyler coś tam mówi, że Viv jest taka i taka
A Chris ma to w dupie i pyta o nią i Alexa
Super przyjaciel, nie powiem.
Tylko Olcia moja siostra bez więzuff krfi wie co to za impra i co się na niej stanie, kc mocno
No, macie wyjaśnioną sprawe z tym dlaczego Mathju sie poryczał
Kiss prawie był
Prawie
Hehe
Też was kocham
*Ciel w tle*
- a mogli się pocałować!
- szad de fak ap, to jeszcze nie ten czas
No więc, dziękuję serdecznie za komentarze ^^
Wasza,
Annabeth <3
pe-es. tak to jest Levi i Eren hehe
Attack on Titan (Shingeki no Kyojin) - Eren Yeager x Levi Ackerman - Ereri

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział III - Two Birds

Nie mam pojęcia jak przetrwam ten dzień.
Mogę żyć z Clark jako nauczycielką biologi, ale oczywiście nie dość, że musimy mieć z nią jeszcze kolejną lekcję tego samego przedmiotu, to jeszcze jest na zastępstwie pana od historii! Po prostu świetnie!
Wychodzimy z klasy po pierwszej, okropnej godzinie lekcyjnej z Clark. Podejrzewam, że każdy z nas ma teraz życiową traumę. Już mam iść na dziedziniec razem z Viv, Sky i Alexem, gdy na bok odciąga mnie Matt. Chwyta mój rękaw tak szybko i gwałtownie, że o mało co nie ląduję na ziemi, jednak on łapie mnie za ramiona i amortyzuje upadek. Delikatnie się odsuwam i lekko rumienię.
- Nie uważasz, że oni są słodcy. - zaczyna uroczym głosem. Przez chwile nie mam pojęcia o co mu chodzi i marszczę brwi. Po krótkim zastanowieniu zgaduję:
- Alex i Skyler? - Matt kiwa głową. - Koleś chcę, żeby byli razem odkąd ich poznałem, ale Viv nie wiadomo czemu nigdy nie wyrażała chęci do swatania.
- A to szuja! Oni muszą być razem! - mówi z oburzeniem. Chichoczę cicho pod nosem. Nie przewidywałem, że Matt wciągnie się bardziej w swatanie ich niż ja. W końcu on i Alex nie dogadują się za dobrze.
- Więc... Co chcemy z tym zrobić? - pytam niepewnie. Matt patrzy na mnie, jakby odpowiedź była najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
- Jak to co? Na pewno musimy odciągnąć od nich Vivianne, bo ta frajerka wszystko psuje... Oczywiście, trzeba im załatwić miejsce obok siebie na chemii...
- Czemu akurat na chemii? - przerywam pytaniem. Matt wali ręką w czoło i wzdycha ciężko.
- Przecież tylko tam mamy podwójne ławki! - prawie krzyczy.
- Aaaa...
- Ugh, następnie muszą sami wracać ze szkoły. A potem najtrudniejsza rzecz: trzeba obojgu zmusić do wyznania sobie miłości.
Nagle czuję jak mnie skręca w żołądku z niepewności.
- Matt, a co jeśli oni... No wiesz... Nie są tak naprawdę w sobie zakochani?
Widzę jak drga mu dolna powieka i warga ze złości.
- Błagam cię, przecież to widać! - krzyczy na mnie.
- Dobra, dobra cicho! Idziemy?
Matt wzdycha i kiwa głową. Ruszamy przez szkolny korytarz ku wyjściu z tyłu szkoły, gdzie znajduje się wcześniej wspomniany dziedziniec. Jest to nic innego jak betonowy prostokąt, na którego środku stoi ogromny klomb z trawą, a w nim dąb.
- To nie jest zwykły dąb, dzieciaki! Wyobraźcie sobie, że Henryk Montgomery* zasiał go tu ponad pięćset lat temu! Haha, tak to prawdziwy pomnik przyrody, najstarszy dąb w okolicy. - mawia nasz gruby dyrektor. Jest fanatykiem natury i wszystkiego co z nią związane. Powtarza te zdania prawie za każdym razem, gdy nas spotyka. Zwykle wtedy śmieje się serdecznie klepiąc swój brzuch tłustą ręką. Lubię go, bo nigdy nie krzyczy i nie karze swoich uczniów.
Wracając do opisu placu, wokół niego są porozstawiane ławki. Obok każdej posadzono niewielkie drzewo dające cień. Niezwykle przydatne w lecie, mniej - podczas jesieni. Parę metrów od prawego krótszego boku leży boisko do piłki nożnej, a niedaleko boiska - następne, tym razem do siatkówki.
Większość uczniów przebywa na dworze. Jeśli wszystkie ławki są zajęte można usiąść na trawie, ale niestety wtedy jesteś narażony na promienie słoneczne.
Wychodzimy na zewnątrz przekraczając próg otwartych na oścież drzwi. Zimny podmuch wiatru uderza mnie w twarz, niczym bardzo dobrze wymierzony cios zadany przez matkę naturę. Mimo zefiru** słońce daje o sobie znać. Upał zdaje się roztapiać ceglane ściany szkoły razem z oknami.
W końcu docieramy do przyjaciół, którzy w trójkę zajęli całą ławkę. Viv siedzi na oparciu i jak zwykle przegląda tumblr'a na telefonie, Sky z głową opartą na kolanach Alexa (i jak tu nie pomyśleć, że są parą!) czyta Zmierzch, a Alex... Czekaj, czekaj. ZMIERZCH?!
Szybko wytrącam jej lekturę z taką mocą, że książka wylatuje poza ławkę.
- Ej! To jest nawet fajne. - zgania mnie Skyler i robi obrażoną minę. Grzebię w plecaku, wyciągam Więźnia Labiryntu i podaję jej.
- Czytaj to. Jak jeszcze raz zobaczę, że czytasz ten szajs to spalę cię na stosie. - ostrzegam ją wyciągając przed siebie palec wskazujący. Matt chrząka i trąca mnie łokciem w ramię, by przypomnieć po co tutaj przyszliśmy. Patrzę na niego nerwowo i przerywam ciszę:
- Eee, musimy iść. Znaczy tylko Viv. Wasza piękna dwójeczka ma zostać.
- Ale czemu? - pyta zdezorientowany Alex i przestaje bawić się włosami Skyler.
- Bo chcemy coś obgadać z Viv. - ratuje mnie Matt.
- A co zrobicie jeżeli się nie zgodzę? - protestuje Vivianne zakładając ręce na piersi.
- Weźmiemy cię siłą. - odpowiada Matt z całkowitą powagą.
- Pff, ta, już sobie to wyobra-
Nie dokończa, bo Matt przewiesza ją sobie przez ramię i trzyma mocno za nogi. Sky i Alex wybuchają śmiechem razem ze mną.
- Czy wyście powariowali?! - krzyczy Viv bijąc pięściami w plecy swojego porywacza. Idziemy w trójkę (no, może w dwójkę) na boisko od piłki nożnej, a dokładniej na trybuny. Kiedy dochodzimy do wejścia na murawę Matt puszcza Vivianne, która niespodziewanie i niewiarygodnie mocno uderza go otwartą ręką w policzek. Ten ruch jest tak nieprzewidywalny, że uskakuję na bok, żeby mnie też nie walnęła. Twarz Matta wykazuje kilka emocji na raz, ale milczy. Zdaje się być tykającą bombą, która zaraz wybuchnie. Nic takiego nie ma miejsca. Stoi z odchyloną głową w stronę, w którą Viv wymierzyła cios. Przygryza dolną wargę i opuszkami prawej dłoni dotyka czerwonego miejsca.
- Nigdy więcej nie waż się mnie tknąć, parszywa suko. - wycedza Matt przez zęby i odchodzi wycierając oczy rękawem bluzy.
- Pff, jaka musi być z niego ciota, skoro beczy od plaskacza. - mówi lekceważąco Viv. Mam ochotę wyrwać jej wszystkie kończyny, a resztę ciała spalić w piekle.
- Naucz się szacunku dla drugiej osoby. - odpowiadam z zaciśniętymi pięściami tak mocno, że paznokcie wbijają mi się w skórę. Odchodzę i biegnę w stronę Matta, który idzie do szkoły. - Matt! Matt! - zatrzymuję się na moment, nabieram dużą ilość powietrza i krzyczę na cały dziedziniec. - MATTHEW GOLDENMEYER!
Czuję rumieńce na twarzy i przez chwile myślę, że chłopak mnie zignoruje. Moje obawy jednak znikają tak szybko jak się przed chwilą pojawiły, kiedy Matt odwraca głowę. Truchtem podbiegam do niego i przytulam.
Wiem. Niezbyt męski gest. Nie jestem też gejem, po prostu uważam, że przytulas co jakiś czas nikomu nie zaszkodzi.
Matt stoi sztywno, zaskoczony tym gestem, ale ochłania i odwzajemnia uścisk.
Podczas całego tego procesu, czuję się dziwniej niż kiedykolwiek. Jednocześnie jestem podniecony i niepewny. Jego ciepło jest niczym przytulny kominek w dobrych wspomnieniach. Czuję oddech Matta na karku. Odsuwam go od siebie lekko i dopiero teraz widzę, że połowa szkoły (albo cała, z nimi to nigdy nic nie wiadomo) patrzy na nas. W tym momencie rumienię się tak bardzo, że trudno odróżnić mnie od pomidora.
- To co? Teraz jesteśmy oficjalnymi przyjaciółmi? - pyta Matt i uśmiecha się.
- Na to wygląda. - odpowiadam i odwzajemniam uśmiech. Nie zważając na uczniów ruszamy do szkoły jak starzy przyjaciele, którzy spotkali się po latach.
To co przed chwilą zaszło daje mi do myślenia przez cały dzień. Tego jak się wtedy czułem nie umiem opisać słowami. Coś w środku mnie pękło i jednocześnie zrodziło się.
Dopiero po całym dniu przemyśleń rozumiem co się ze mną dzieje.
Jestem gejem.

*jest to wymyślona postać więc proszę mi nie wytykać, że nie ma go zapisanego w historii ludzi, którzy posadzili dąb XD
**zefir to inne określenie wiatru
_____________________
Ohayo!
Witajcie już w trzecim rozdziale naszej serii ^^
Pewnie teraz zapytacie: "Ale Ann czemu Matt się rozpłakał? I czemu Chris przytulił Matta?"
O tym dlaczego nasz Goldenmeyer pochlipywał dowiecie się już wkrótce.
Dlaczego Chris go przytulił? Bo ja wiem, jest gejem, ma swoje potrzeby.
Tak, a teraz powiecie "akcja za szybko się rozwinęła! Chris za szybko dowiedział się, że jest gejem! Za szybko! Za szybko! ZA SZYBKO!"
Nie mogę nic o tym powiedzie, bo ja tak piszę.
Nie jest to styl idealny i bardzo dobrze o tym wiem.
A o to dlaczego Chris tak szybko odkrył, że jest homosiem zapytajcie jego samego.
Dziękuję za komentarze i motywację.
Wasza,
Annabeth <3
Pokemon- Red and Green! Originalshipping

sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział II - Poker Up



Powoli otwieram jedno oko, a już po chwili drugie. Leniwie sięgam ręką po telefon, żeby spojrzeć, która jest godzina. Nie jest zbyt późno, ale wcześnie też nie.  Przecieram twarz dłonią i siadam na skraju łóżka. Przez moment rozglądam się po pokoju, jakbym był w obcym miejscu.  Wstaję i podchodzę jak pijany do krzesła z przyszykowanymi na dziś ubraniami. Bez pośpiechu zakładam wszystko, przeczesuję ręką rozczochrane włosy i idę w do łazienki. Lubię mieć własną, bo nienawidzę zamykać się w jakichkolwiek pomieszczeniach.
Po prostu, mając siedem lat zamknąłem się w publicznej toalecie, która później nie chciała mnie wypuścić. Musieli wzywać ochronę, żeby wyważyła drzwi. Tak też się stało i stąd ta trauma.
Po porannej rutynie patrzę na zegarek w smatphonie przecierając oko palcem. Uświadamiam sobie, że jestem spóźniony. Szybko wkładam telefon do kieszeni, biorę plecak i klucze od domu i wybiegam z takim impetem, że wpadam na kogo innego, jak oczywiście Matta. Upadamy na ziemię.
Czuję rumieńce oblewające moje policzki. Podnoszę wzrok na Matta, który odchyla głowę i parska śmiechem.
- Często wpadasz na przyjaciół? – pyta i pomaga mi wstać. Wstajemy, otrzepujemy ubrania i ruszamy w stronę furtki.
- Jak wszedłeś? – zadaję pytanie.
- Brama była otwarta… No to wszedłem. – wzrusza ramionami. Wychodzimy na chodnik i idziemy wzdłuż ulicy. Końcówki lata dają się we znaki. Z ust zaczyna mi lecieć para, tak samo jak Mattowi. Po plecach przeszywa mnie dreszcz. Zapinam bluzę i widzę, że Matt powtarza mój ruch. Nagle staje, jakby ktoś dał mu w twarz.
- O co chodzi? – pytam i również się zatrzymuję. Matt marszczy brwi.
- Słuchaj, jest dopiero ósma, chodźmy jeszcze nad jezioro. – proponuje, ale mówi to tak stanowczym tonem, że brzmi bardziej jak rozkaz. Patrzę na niego badawczo. W końcu wzdycham i kiwam głową.
- Niech będzie, ale jeśli jutro też będziesz chciał się wcześniej spotkać, to ja wybieram gdzie idziemy. – ostrzegam go z uśmiechem. On również podnosi kąciki ust. Tak więc, ruszamy w stronę jeziora.
Muszę przyznać, że rozmowa o filmach Marvela, które oboje uwielbiamy, sama się klei. Dyskutujemy o teoriach, oceniamy grę aktorów w poszczególnych rolach i ekscytujemy się nowymi filmami, które mają wyjść w tym roku. Podczas tej rozmowy, zauważam, że zaczynam być przy nim bardziej otwarty.
Po przejściu połowy obwodu jeziora Matt wskazuje ręką na drewniane molo i stojącą na nim samotną ławkę. Mam wrażenie, że ławka ta jest najsamotniejszą ławką w całym ławkowym świecie. Siadamy na niej kładąc plecaki pod nogami. Konwersacja prowadzona dosłownie przed sekundą, nagle rozpływa się niesiona przez lekkie fale jeziora. Nastaje niezręczna cisza, przerywana koncertem owadów i żab, oraz cichymi szumami wody i drzew, które zdawały się szeptać między sobą.
Wpatrzony w horyzont i zamyślony nie zauważam, że Matt macha mi ręką przed twarzą.
- Ziemia do Chrisa, halo! Słuchałeś mnie w ogóle? – pyta wzdychając ciężko. Otrząsam się dostatecznie i przetwarzam to co właśnie powiedział Matt.
- Nie… Nie słuchałem, przepraszam.
Matt przewraca oczami i znów wzdycha, tym razem głośniej.
- Pytałem, o twoją rodzinę. Co u nich?
Zaskoczony pytaniem przechylam się do przodu i drapię po głowie.
- Yyy… U nich? D-dobrze. Tak m-myślę. – odpowiadam jąkając się. Uznaję, że gdybym nie zadał mu tego samego pytania, to nie byłbym sobą.
- A jak z twoją rodziną?
Uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł na twarzy Matta, znikł. Od razu widzę co się pojawia zamiast tego – ten sam smutek w oczach co wczoraj. Teraz wydaje się wypełniać nie tylko jego tęczówki, ale całe ciało i serce. Zmiana nastąpiła tak szybko, że zwykły człowiek nawet nie zdążyłby zarejestrować wielkiego bólu, który opanował takiego pogodnego nastolatka, jak Matt. Nikt nie zobaczyłby walki, którą toczy jego serce przeciwko rozumowi.
- Przepraszam jeśli powiedziałem coś nie tak. – mówię półgłosem i przenoszę wzrok na czubki moich trampków, by po sekundzie znów spojrzeć na Matta.
- To nie tak. – odpowiada chłopak i zaczyna szybko mrugać, aby powstrzymać łzy. Bierze głęboki oddech i prostuje się na ławce. – Chodź, nie mam powodu, żeby cię dołować. Zresztą, zaraz powinniśmy spotkać się z resztą.
Wstajemy zarzucając plecaki na ramiona. Kiedy schodzimy z molo klepię Matta lekko w ramię.
- No co? – pyta.
- Jak to ‘co’ gnojku. Właśnie miała być ta scena, w której mówisz mi o tym co cię dręczy i stajemy się najlepszymi przyjaciółmi, a ty to wszystko spierniczyłeś! – skarżę się teatralnie. Matt chichocze pod nosem, a potem czochra moje włosy.
- To jeszcze nie ten czas, Chris. Jeszcze nie ten czas… - wyjaśnia nieobecnym tonem i przez chwilę stoi zamyślony z ręką na mojej głowie. Jednak otrząsa się i ruszamy w stronę miejsca spotkania z resztą.

*                   *                     *

- Ah, patrzcie! Pan ‘hej, przepraszam za spóźnienie’ raczył przyjść z panem Matthew. – wita nas sarkastycznie Vivianne. Skyler, Matt i Alex parskają śmiechem, a ja stoję z założonymi rękami i odbywam z Viv walkę na wzrok. Szczerzę to bardzo lubię te pojedynki, bo zawsze wygrywam.
- Em, co oni robią? – pyta Matt szeptem.
- Powiedzmy, że to jest ich sposób na kłócenie się. Kłótnię wygrywa ten, który pierwszy opuści wzrok lub mrugnie. Przegrany musi później postawić zwycięzcy... – Skyler bierze łyk wody i dokańcza zdanie. – …soczek pomarańczowy.
- Wiesz jak to na początku zabrzmiało? – śmieje się Matt, a z nim Alex. Sky prycha i ponownie zaczyna pić.
 Dokładnie tak. Odkąd wybraliśmy z Viv ten rodzaj walki, uwielbiam się kłócić. Oczywiście, znów wygrywam.
- Liczę na ten soczek jeszcze przed geografią. – mówię z triumfem na twarzy. Viv obrażona nic się nie odzywa.
Ruszamy wszyscy w stronę szkoły. Lekcje zaczynają się za dwadzieścia minut. Pierwszą mamy biologię, a to oznacza, że możemy się spóźnić nawet pół godziny. Panią Carnaby i tak to nie obchodzi, nie obchodziło i nigdy obchodzić nie będzie. W końcu jak jesteś samotną kobietą po sześćdziesiątce i od dwudziestu lat żyjesz w towarzystwie miliona równie starych kotów, to w końcu wszystko staje się obojętne. Zagadka corocznych dobrych stopni z biologii pojawiła się odkąd Carnaby zaczęła tu pracować. Nauczyciele nie rozwiązali jej do tej pory i podejrzewam, że za bardzo im na tym nie zależy.
Dopiero teraz zauważam, że Skyler ma na sobie bluzę Alexa, tę czarną zasuwaną. Proszę Matta, żeby zwolnił na chwilę. Ciągle przyglądam się Alexowi i Skyler rozmawiających ze sobą na temat tegorocznego planu szkolnego.
- Widzisz? – pytam szeptem Matta i wskazuję na bluzę. Chłopak przygląda się jej chwilę.
- Nie pasuje do szortów? – zgaduje, a ja walę rękom w czoło.
- Nie debilku! To jest bluza Alexa! – mówię głośnym szeptem. Mimo tego, Matt nadal nic nie ogarnia.
- Co z tego, że ma jego bluzę?!
- Nie rozumiesz? Przecież to takie słodkie… Chcę żeby…
- … byli razem. Wchodzę w to. – oświadcza Matt z szatańskim uśmieszkiem.
- Swatanko? – pytam ocierając ręce o siebie jak zły charakter.
- Swatanko. – zgadza się Matt powtarzając mój ruch. – Coś czuję, że to będzie udany dzień.


Wchodzimy do klasy od biologii dwadzieścia minut po dzwonku, nie przejmując się niczym, ale nagle stajemy jak wryci.
Miejsce, na którym przez osiem lat siedziała pani Carnaby teraz zajmuje inna, zupełnie niepodobna do niej kobieta. Wysoka i szczupła jak szczaw z włosami czekoladowymi, z siwymi elementami, upięte w ciasnego koka. Oczy ma jasnoniebieskie i zimne jak lód, które spoglądają na nas surowo spod okularów połówek. Liczne zmarszczki na twarzy tylko przyprawiają o gęsią skórkę, a usta w kształcie prostej linii przypominają poziomą kartkę papieru. Jest ubrana w białą koszulę z opuszczonymi rękawami, włożoną w granatową spódnicę z falbanami, do kolan. Na nogach ma brązowe rajstopy i czarne szpilki na niewysokim obcasie. Na dłoniach widzę tylko błękitne siatki żył, które od czasu do czasu drgają.
 - Cieszę się, że zaszczycili nas państwo swoją osobą. – odzywa się nauczycielka. Tak oschłego tonu jeszcze w swoim życiu, nie słyszałem.  – Każdy z was ma wpisaną nieobecność. Zajmijcie swoje miejsca.
Nie śmiemy nawet mruknąć. W pośpiechu wykonujemy polecenie i wyciągamy podręczniki.
- Mam na imię Mary Clark. Macie się do mnie zwracać pani Clark, zrozumiano? – kiwnęliśmy szybko głowami. Kiedy Clark odwróciła się przodem do tablicy, zaczepiłem Margaret, która siedziała obok mnie. Posyłam jej pytające spojrzenie.
- Podobno Carnaby poszła na emeryturę. Clark była jedyną kandydatką na babkę od biologii więc musieli ją wziąć. – wyjaśnia mi ledwo dosłyszalnym szeptem.
Ten dzień, zresztą jak i cały rok szkolny, zapowiadają się naprawdę ciekawie.

________________________
Witam wszystkich w drugim rozdziale o naszych słodziakach ^^
Przepraszam za tak późne dodanie posta, ale trzeba było ogarnąć koniec roku i te sprawy.
No cóż cieszę się, że cokolwiek napisałam.
Rozdział nie jest jakiś super duper, ale przyznaję, że jestem spełniona.
Chciałabym najmocniej podziękować Oli z bloga  http://olimpwmroku.blogspot.com/ 
Za  świetną motywację i wenę, którą mi dostarczyła w tajny obrazkowy sposób xD
Tak też dedykuję jej ten rozdział.
Życzę wszystkim udanych wakacji ^^
Wasza,
Annabeth <3
You all know what Rin's doing down there... ;) "Tickling" Haruka's only ticklish spot-- his feet. :3 TroLoLoL~