czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział III - Two Birds

Nie mam pojęcia jak przetrwam ten dzień.
Mogę żyć z Clark jako nauczycielką biologi, ale oczywiście nie dość, że musimy mieć z nią jeszcze kolejną lekcję tego samego przedmiotu, to jeszcze jest na zastępstwie pana od historii! Po prostu świetnie!
Wychodzimy z klasy po pierwszej, okropnej godzinie lekcyjnej z Clark. Podejrzewam, że każdy z nas ma teraz życiową traumę. Już mam iść na dziedziniec razem z Viv, Sky i Alexem, gdy na bok odciąga mnie Matt. Chwyta mój rękaw tak szybko i gwałtownie, że o mało co nie ląduję na ziemi, jednak on łapie mnie za ramiona i amortyzuje upadek. Delikatnie się odsuwam i lekko rumienię.
- Nie uważasz, że oni są słodcy. - zaczyna uroczym głosem. Przez chwile nie mam pojęcia o co mu chodzi i marszczę brwi. Po krótkim zastanowieniu zgaduję:
- Alex i Skyler? - Matt kiwa głową. - Koleś chcę, żeby byli razem odkąd ich poznałem, ale Viv nie wiadomo czemu nigdy nie wyrażała chęci do swatania.
- A to szuja! Oni muszą być razem! - mówi z oburzeniem. Chichoczę cicho pod nosem. Nie przewidywałem, że Matt wciągnie się bardziej w swatanie ich niż ja. W końcu on i Alex nie dogadują się za dobrze.
- Więc... Co chcemy z tym zrobić? - pytam niepewnie. Matt patrzy na mnie, jakby odpowiedź była najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
- Jak to co? Na pewno musimy odciągnąć od nich Vivianne, bo ta frajerka wszystko psuje... Oczywiście, trzeba im załatwić miejsce obok siebie na chemii...
- Czemu akurat na chemii? - przerywam pytaniem. Matt wali ręką w czoło i wzdycha ciężko.
- Przecież tylko tam mamy podwójne ławki! - prawie krzyczy.
- Aaaa...
- Ugh, następnie muszą sami wracać ze szkoły. A potem najtrudniejsza rzecz: trzeba obojgu zmusić do wyznania sobie miłości.
Nagle czuję jak mnie skręca w żołądku z niepewności.
- Matt, a co jeśli oni... No wiesz... Nie są tak naprawdę w sobie zakochani?
Widzę jak drga mu dolna powieka i warga ze złości.
- Błagam cię, przecież to widać! - krzyczy na mnie.
- Dobra, dobra cicho! Idziemy?
Matt wzdycha i kiwa głową. Ruszamy przez szkolny korytarz ku wyjściu z tyłu szkoły, gdzie znajduje się wcześniej wspomniany dziedziniec. Jest to nic innego jak betonowy prostokąt, na którego środku stoi ogromny klomb z trawą, a w nim dąb.
- To nie jest zwykły dąb, dzieciaki! Wyobraźcie sobie, że Henryk Montgomery* zasiał go tu ponad pięćset lat temu! Haha, tak to prawdziwy pomnik przyrody, najstarszy dąb w okolicy. - mawia nasz gruby dyrektor. Jest fanatykiem natury i wszystkiego co z nią związane. Powtarza te zdania prawie za każdym razem, gdy nas spotyka. Zwykle wtedy śmieje się serdecznie klepiąc swój brzuch tłustą ręką. Lubię go, bo nigdy nie krzyczy i nie karze swoich uczniów.
Wracając do opisu placu, wokół niego są porozstawiane ławki. Obok każdej posadzono niewielkie drzewo dające cień. Niezwykle przydatne w lecie, mniej - podczas jesieni. Parę metrów od prawego krótszego boku leży boisko do piłki nożnej, a niedaleko boiska - następne, tym razem do siatkówki.
Większość uczniów przebywa na dworze. Jeśli wszystkie ławki są zajęte można usiąść na trawie, ale niestety wtedy jesteś narażony na promienie słoneczne.
Wychodzimy na zewnątrz przekraczając próg otwartych na oścież drzwi. Zimny podmuch wiatru uderza mnie w twarz, niczym bardzo dobrze wymierzony cios zadany przez matkę naturę. Mimo zefiru** słońce daje o sobie znać. Upał zdaje się roztapiać ceglane ściany szkoły razem z oknami.
W końcu docieramy do przyjaciół, którzy w trójkę zajęli całą ławkę. Viv siedzi na oparciu i jak zwykle przegląda tumblr'a na telefonie, Sky z głową opartą na kolanach Alexa (i jak tu nie pomyśleć, że są parą!) czyta Zmierzch, a Alex... Czekaj, czekaj. ZMIERZCH?!
Szybko wytrącam jej lekturę z taką mocą, że książka wylatuje poza ławkę.
- Ej! To jest nawet fajne. - zgania mnie Skyler i robi obrażoną minę. Grzebię w plecaku, wyciągam Więźnia Labiryntu i podaję jej.
- Czytaj to. Jak jeszcze raz zobaczę, że czytasz ten szajs to spalę cię na stosie. - ostrzegam ją wyciągając przed siebie palec wskazujący. Matt chrząka i trąca mnie łokciem w ramię, by przypomnieć po co tutaj przyszliśmy. Patrzę na niego nerwowo i przerywam ciszę:
- Eee, musimy iść. Znaczy tylko Viv. Wasza piękna dwójeczka ma zostać.
- Ale czemu? - pyta zdezorientowany Alex i przestaje bawić się włosami Skyler.
- Bo chcemy coś obgadać z Viv. - ratuje mnie Matt.
- A co zrobicie jeżeli się nie zgodzę? - protestuje Vivianne zakładając ręce na piersi.
- Weźmiemy cię siłą. - odpowiada Matt z całkowitą powagą.
- Pff, ta, już sobie to wyobra-
Nie dokończa, bo Matt przewiesza ją sobie przez ramię i trzyma mocno za nogi. Sky i Alex wybuchają śmiechem razem ze mną.
- Czy wyście powariowali?! - krzyczy Viv bijąc pięściami w plecy swojego porywacza. Idziemy w trójkę (no, może w dwójkę) na boisko od piłki nożnej, a dokładniej na trybuny. Kiedy dochodzimy do wejścia na murawę Matt puszcza Vivianne, która niespodziewanie i niewiarygodnie mocno uderza go otwartą ręką w policzek. Ten ruch jest tak nieprzewidywalny, że uskakuję na bok, żeby mnie też nie walnęła. Twarz Matta wykazuje kilka emocji na raz, ale milczy. Zdaje się być tykającą bombą, która zaraz wybuchnie. Nic takiego nie ma miejsca. Stoi z odchyloną głową w stronę, w którą Viv wymierzyła cios. Przygryza dolną wargę i opuszkami prawej dłoni dotyka czerwonego miejsca.
- Nigdy więcej nie waż się mnie tknąć, parszywa suko. - wycedza Matt przez zęby i odchodzi wycierając oczy rękawem bluzy.
- Pff, jaka musi być z niego ciota, skoro beczy od plaskacza. - mówi lekceważąco Viv. Mam ochotę wyrwać jej wszystkie kończyny, a resztę ciała spalić w piekle.
- Naucz się szacunku dla drugiej osoby. - odpowiadam z zaciśniętymi pięściami tak mocno, że paznokcie wbijają mi się w skórę. Odchodzę i biegnę w stronę Matta, który idzie do szkoły. - Matt! Matt! - zatrzymuję się na moment, nabieram dużą ilość powietrza i krzyczę na cały dziedziniec. - MATTHEW GOLDENMEYER!
Czuję rumieńce na twarzy i przez chwile myślę, że chłopak mnie zignoruje. Moje obawy jednak znikają tak szybko jak się przed chwilą pojawiły, kiedy Matt odwraca głowę. Truchtem podbiegam do niego i przytulam.
Wiem. Niezbyt męski gest. Nie jestem też gejem, po prostu uważam, że przytulas co jakiś czas nikomu nie zaszkodzi.
Matt stoi sztywno, zaskoczony tym gestem, ale ochłania i odwzajemnia uścisk.
Podczas całego tego procesu, czuję się dziwniej niż kiedykolwiek. Jednocześnie jestem podniecony i niepewny. Jego ciepło jest niczym przytulny kominek w dobrych wspomnieniach. Czuję oddech Matta na karku. Odsuwam go od siebie lekko i dopiero teraz widzę, że połowa szkoły (albo cała, z nimi to nigdy nic nie wiadomo) patrzy na nas. W tym momencie rumienię się tak bardzo, że trudno odróżnić mnie od pomidora.
- To co? Teraz jesteśmy oficjalnymi przyjaciółmi? - pyta Matt i uśmiecha się.
- Na to wygląda. - odpowiadam i odwzajemniam uśmiech. Nie zważając na uczniów ruszamy do szkoły jak starzy przyjaciele, którzy spotkali się po latach.
To co przed chwilą zaszło daje mi do myślenia przez cały dzień. Tego jak się wtedy czułem nie umiem opisać słowami. Coś w środku mnie pękło i jednocześnie zrodziło się.
Dopiero po całym dniu przemyśleń rozumiem co się ze mną dzieje.
Jestem gejem.

*jest to wymyślona postać więc proszę mi nie wytykać, że nie ma go zapisanego w historii ludzi, którzy posadzili dąb XD
**zefir to inne określenie wiatru
_____________________
Ohayo!
Witajcie już w trzecim rozdziale naszej serii ^^
Pewnie teraz zapytacie: "Ale Ann czemu Matt się rozpłakał? I czemu Chris przytulił Matta?"
O tym dlaczego nasz Goldenmeyer pochlipywał dowiecie się już wkrótce.
Dlaczego Chris go przytulił? Bo ja wiem, jest gejem, ma swoje potrzeby.
Tak, a teraz powiecie "akcja za szybko się rozwinęła! Chris za szybko dowiedział się, że jest gejem! Za szybko! Za szybko! ZA SZYBKO!"
Nie mogę nic o tym powiedzie, bo ja tak piszę.
Nie jest to styl idealny i bardzo dobrze o tym wiem.
A o to dlaczego Chris tak szybko odkrył, że jest homosiem zapytajcie jego samego.
Dziękuję za komentarze i motywację.
Wasza,
Annabeth <3
Pokemon- Red and Green! Originalshipping