Powoli otwieram jedno oko, a już po chwili drugie.
Leniwie sięgam ręką po telefon, żeby spojrzeć, która jest godzina. Nie jest
zbyt późno, ale wcześnie też nie.
Przecieram twarz dłonią i siadam na skraju łóżka. Przez moment rozglądam
się po pokoju, jakbym był w obcym miejscu.
Wstaję i podchodzę jak pijany do krzesła z przyszykowanymi na dziś
ubraniami. Bez pośpiechu zakładam wszystko, przeczesuję ręką rozczochrane włosy
i idę w do łazienki. Lubię mieć własną, bo nienawidzę zamykać się w
jakichkolwiek pomieszczeniach.
Po prostu, mając siedem lat zamknąłem się w
publicznej toalecie, która później nie chciała mnie wypuścić. Musieli wzywać
ochronę, żeby wyważyła drzwi. Tak też się stało i stąd ta trauma.
Po porannej rutynie patrzę na zegarek w smatphonie
przecierając oko palcem. Uświadamiam sobie, że jestem spóźniony. Szybko wkładam
telefon do kieszeni, biorę plecak i klucze od domu i wybiegam z takim impetem,
że wpadam na kogo innego, jak oczywiście Matta. Upadamy na ziemię.
Czuję rumieńce oblewające moje policzki. Podnoszę
wzrok na Matta, który odchyla głowę i parska śmiechem.
- Często wpadasz na przyjaciół? – pyta i pomaga mi
wstać. Wstajemy, otrzepujemy ubrania i ruszamy w stronę furtki.
- Jak wszedłeś? – zadaję pytanie.
- Brama była otwarta… No to wszedłem. – wzrusza ramionami.
Wychodzimy na chodnik i idziemy wzdłuż ulicy. Końcówki lata dają się we znaki.
Z ust zaczyna mi lecieć para, tak samo jak Mattowi. Po plecach przeszywa mnie
dreszcz. Zapinam bluzę i widzę, że Matt powtarza mój ruch. Nagle staje, jakby
ktoś dał mu w twarz.
- O co chodzi? – pytam i również się zatrzymuję.
Matt marszczy brwi.
- Słuchaj, jest dopiero ósma, chodźmy jeszcze nad
jezioro. – proponuje, ale mówi to tak stanowczym tonem, że brzmi bardziej jak
rozkaz. Patrzę na niego badawczo. W końcu wzdycham i kiwam głową.
- Niech będzie, ale jeśli jutro też będziesz
chciał się wcześniej spotkać, to ja wybieram gdzie idziemy. – ostrzegam go z
uśmiechem. On również podnosi kąciki ust. Tak więc, ruszamy w stronę jeziora.
Muszę przyznać, że rozmowa o filmach Marvela,
które oboje uwielbiamy, sama się klei. Dyskutujemy o teoriach, oceniamy grę
aktorów w poszczególnych rolach i ekscytujemy się nowymi filmami, które mają
wyjść w tym roku. Podczas tej rozmowy, zauważam, że zaczynam być przy nim bardziej
otwarty.
Po przejściu połowy obwodu jeziora Matt wskazuje
ręką na drewniane molo i stojącą na nim samotną ławkę. Mam wrażenie, że ławka
ta jest najsamotniejszą ławką w całym ławkowym świecie. Siadamy na niej kładąc
plecaki pod nogami. Konwersacja prowadzona dosłownie przed sekundą, nagle
rozpływa się niesiona przez lekkie fale jeziora. Nastaje niezręczna cisza,
przerywana koncertem owadów i żab, oraz cichymi szumami wody i drzew, które zdawały
się szeptać między sobą.
Wpatrzony w horyzont i zamyślony nie zauważam, że
Matt macha mi ręką przed twarzą.
- Ziemia do Chrisa, halo! Słuchałeś mnie w ogóle? –
pyta wzdychając ciężko. Otrząsam się dostatecznie i przetwarzam to co właśnie
powiedział Matt.
- Nie… Nie słuchałem, przepraszam.
Matt przewraca oczami i znów wzdycha, tym razem
głośniej.
- Pytałem, o twoją rodzinę. Co u nich?
Zaskoczony pytaniem przechylam się do przodu i
drapię po głowie.
- Yyy… U nich? D-dobrze. Tak m-myślę. – odpowiadam
jąkając się. Uznaję, że gdybym nie zadał mu tego samego pytania, to nie byłbym
sobą.
- A jak z twoją rodziną?
Uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł na twarzy
Matta, znikł. Od razu widzę co się pojawia zamiast tego – ten sam smutek w
oczach co wczoraj. Teraz wydaje się wypełniać nie tylko jego tęczówki, ale całe
ciało i serce. Zmiana nastąpiła tak szybko, że zwykły człowiek nawet nie
zdążyłby zarejestrować wielkiego bólu, który opanował takiego pogodnego
nastolatka, jak Matt. Nikt nie zobaczyłby walki, którą toczy jego serce
przeciwko rozumowi.
- Przepraszam jeśli powiedziałem coś nie tak. –
mówię półgłosem i przenoszę wzrok na czubki moich trampków, by po sekundzie
znów spojrzeć na Matta.
- To nie tak. – odpowiada chłopak i zaczyna szybko
mrugać, aby powstrzymać łzy. Bierze głęboki oddech i prostuje się na ławce. –
Chodź, nie mam powodu, żeby cię dołować. Zresztą, zaraz powinniśmy spotkać się
z resztą.
Wstajemy zarzucając plecaki na ramiona. Kiedy
schodzimy z molo klepię Matta lekko w ramię.
- No co? – pyta.
- Jak to ‘co’ gnojku. Właśnie miała być ta scena,
w której mówisz mi o tym co cię dręczy i stajemy się najlepszymi przyjaciółmi, a
ty to wszystko spierniczyłeś! – skarżę się teatralnie. Matt chichocze pod
nosem, a potem czochra moje włosy.
- To jeszcze nie ten czas, Chris. Jeszcze nie ten
czas… - wyjaśnia nieobecnym tonem i przez chwilę stoi zamyślony z ręką na mojej
głowie. Jednak otrząsa się i ruszamy w stronę miejsca spotkania z resztą.
* * *
- Ah, patrzcie! Pan ‘hej,
przepraszam za spóźnienie’ raczył przyjść z panem Matthew. – wita nas
sarkastycznie Vivianne. Skyler, Matt i Alex parskają śmiechem, a ja stoję z
założonymi rękami i odbywam z Viv walkę na wzrok. Szczerzę to bardzo lubię te
pojedynki, bo zawsze wygrywam.
- Em, co oni robią? –
pyta Matt szeptem.
- Powiedzmy, że to
jest ich sposób na kłócenie się. Kłótnię wygrywa ten, który pierwszy opuści
wzrok lub mrugnie. Przegrany musi później postawić zwycięzcy... – Skyler bierze
łyk wody i dokańcza zdanie. – …soczek pomarańczowy.
- Wiesz jak to na
początku zabrzmiało? – śmieje się Matt, a z nim Alex. Sky prycha i ponownie
zaczyna pić.
Dokładnie tak. Odkąd wybraliśmy z Viv ten
rodzaj walki, uwielbiam się kłócić. Oczywiście, znów wygrywam.
- Liczę na ten
soczek jeszcze przed geografią. – mówię z triumfem na twarzy. Viv obrażona nic
się nie odzywa.
Ruszamy wszyscy w
stronę szkoły. Lekcje zaczynają się za dwadzieścia minut. Pierwszą mamy
biologię, a to oznacza, że możemy się spóźnić nawet pół godziny. Panią Carnaby
i tak to nie obchodzi, nie obchodziło i nigdy obchodzić nie będzie. W końcu jak
jesteś samotną kobietą po sześćdziesiątce i od dwudziestu lat żyjesz w
towarzystwie miliona równie starych kotów, to w końcu wszystko staje się obojętne.
Zagadka corocznych dobrych stopni z biologii pojawiła się odkąd Carnaby zaczęła
tu pracować. Nauczyciele nie rozwiązali jej do tej pory i podejrzewam, że za
bardzo im na tym nie zależy.
Dopiero teraz
zauważam, że Skyler ma na sobie bluzę Alexa, tę czarną zasuwaną. Proszę Matta,
żeby zwolnił na chwilę. Ciągle przyglądam się Alexowi i Skyler rozmawiających
ze sobą na temat tegorocznego planu szkolnego.
- Widzisz? – pytam
szeptem Matta i wskazuję na bluzę. Chłopak przygląda się jej chwilę.
- Nie pasuje do
szortów? – zgaduje, a ja walę rękom w czoło.
- Nie debilku! To
jest bluza Alexa! – mówię głośnym szeptem. Mimo tego, Matt nadal nic nie
ogarnia.
- Co z tego, że ma
jego bluzę?!
- Nie rozumiesz?
Przecież to takie słodkie… Chcę żeby…
- … byli razem.
Wchodzę w to. – oświadcza Matt z szatańskim uśmieszkiem.
- Swatanko? – pytam ocierając
ręce o siebie jak zły charakter.
- Swatanko. – zgadza
się Matt powtarzając mój ruch. – Coś czuję, że to będzie udany dzień.
Wchodzimy do klasy od
biologii dwadzieścia minut po dzwonku, nie przejmując się niczym, ale nagle
stajemy jak wryci.
Miejsce, na którym
przez osiem lat siedziała pani Carnaby teraz zajmuje inna, zupełnie niepodobna
do niej kobieta. Wysoka i szczupła jak szczaw z włosami czekoladowymi, z siwymi
elementami, upięte w ciasnego koka. Oczy ma jasnoniebieskie i zimne jak lód,
które spoglądają na nas surowo spod okularów połówek. Liczne zmarszczki na
twarzy tylko przyprawiają o gęsią skórkę, a usta w kształcie prostej linii
przypominają poziomą kartkę papieru. Jest ubrana w białą koszulę z opuszczonymi
rękawami, włożoną w granatową spódnicę z falbanami, do kolan. Na nogach ma
brązowe rajstopy i czarne szpilki na niewysokim obcasie. Na dłoniach widzę
tylko błękitne siatki żył, które od czasu do czasu drgają.
- Cieszę się, że zaszczycili nas państwo swoją
osobą. – odzywa się nauczycielka. Tak oschłego tonu jeszcze w swoim życiu, nie
słyszałem. – Każdy z was ma wpisaną nieobecność.
Zajmijcie swoje miejsca.
Nie śmiemy nawet
mruknąć. W pośpiechu wykonujemy polecenie i wyciągamy podręczniki.
- Mam na imię Mary
Clark. Macie się do mnie zwracać pani Clark, zrozumiano? – kiwnęliśmy szybko
głowami. Kiedy Clark odwróciła się przodem do tablicy, zaczepiłem Margaret,
która siedziała obok mnie. Posyłam jej pytające spojrzenie.
- Podobno Carnaby
poszła na emeryturę. Clark była jedyną kandydatką na babkę od biologii więc
musieli ją wziąć. – wyjaśnia mi ledwo dosłyszalnym szeptem.
Ten dzień, zresztą
jak i cały rok szkolny, zapowiadają się naprawdę ciekawie.
________________________
Witam wszystkich w drugim rozdziale o naszych słodziakach ^^
Przepraszam za tak późne dodanie posta, ale trzeba było ogarnąć koniec roku i te sprawy.
No cóż cieszę się, że cokolwiek napisałam.
Rozdział nie jest jakiś super duper, ale przyznaję, że jestem spełniona.
Chciałabym najmocniej podziękować Oli z bloga http://olimpwmroku.blogspot.com/
Za świetną motywację i wenę, którą mi dostarczyła w tajny obrazkowy sposób xD
Tak też dedykuję jej ten rozdział.
Życzę wszystkim udanych wakacji ^^
Wasza,
Annabeth <3